Ludzkość się skurczy. I to szybciej niż myślisz

Ludzkość się skurczy szybciej niż zakładamy / Fot. Master1305, Shutterstock.com Ludzkość się skurczy szybciej niż zakładamy / Fot. Master1305, Shutterstock.com

Na porodówkach świata coraz częściej słychać „one and done” (w wolnym tłumaczeniu: jedno dziecko i więcej nie trzeba). Nie chodzi o chwilową modę, lecz o trwałą zmianę wzorca życia. W Turcji, gdzie przez lata władze zachęcały do posiadania większej liczby dzieci, wskaźnik dzietności spadł w 2024 r. do 1,48 dziecka na kobietę — znacznie poniżej poziomu zastępowalności pokoleń (ok. 2,1). To już nie „niskie” wskaźniki. To nowa normalność, którą potwierdził sam urząd statystyczny.

Ta normalność rozlewa się na kraje, które dotąd uchodziły za młode i zaludnione. Stolica Kolumbii ma dziś dzietność niższą niż Tokio — według oficjalnego panelu SaluData TGF (tasa global de fecundidad) w 2024 r. w Bogocie spadła w okolice 0,8–0,9 dziecka na kobietę, a więc jeszcze niżej, niż donosiły wcześniejsze komentarze o rekordowo niskiej liczbie urodzeń. Na poziomie kraju dane potwierdza historyczny spadek dzietności do 1,2 w 2023 r., a liczba urodzeń w 2024 r. przebiła w dół psychologiczną granicę pół miliona.

Indie – największy demograficzny gracz świata – zeszły poniżej progu zastępowalności. Najnowsza rewizja ONZ (WPP 2024) pokazuje dalszy spadek i przewiduje, że populacja Indii osiągnie szczyt około lat 2060., po czym zacznie maleć. Innymi słowy, wieczna młodość kraju przestaje być pewnikiem – i to w horyzoncie życia dzisiejszych trzydziestolatków.

REKLAMA

W 1950 roku prawie wszystkie kraje odnotowały wskaźnik urodzeń żywych na kobietę powyżej 2,1, co jest wartością wymaganą obecnie, aby populacja mogła nadal rosnąć:

Dane oparte są na obecnych granicach i obejmują wyłącznie kraje, których populacja w 1950 r. przekraczała milion. Źródło: Wydział Ludnościowy ONZ, Economist.com

W Chinach proces kurczenia już się zaczął. Oficjalne dane pokazały spadek populacji w 2023 r., a w 2024 r. trend się pogłębił – mimo luzowania polityki rodzinnej i zachęt finansowych. Dwie dekady po szczycie „epoki jednego dziecka” Państwo Środka wchodzi w fazę długiego, strukturalnego ubytku ludności.

Za oceanem i na południe także nie jest „po amerykańsku”. Meksyk zanotował w 2023 r. wskaźnik TFR (total fertility rate — całkowity współczynnik dzietności) równo 1,60 – to oficjalny wynik badania ENADID – a więc praktycznie taki sam jak w znacznie bogatszych Stanach Zjednoczonych. Zmieniły się koszty i aspiracje: dłuższa edukacja, późniejsze związki, drogie mieszkania i opieka nad dziećmi.

Sprawdź też: Strach przed superinteligentną AI sprawia, że studenci Harvardu i MIT rezygnują ze studiów

W Europie coraz słabiej

Europa weszła w erę rekordowo niskiej rozrodczości. Francja – przez lata zielona wyspa dzietności – w 2024 r. odnotowała 660,8 tys. urodzeń, czyli o 2,8% mniej niż rok wcześniej. Wskaźnik TFR spadł do 1,62, najniżej od zakończenia I wojny światowej.

Włochy utrzymują historyczne minima liczby urodzeń – najniższe od zjednoczenia kraju – mimo szerokiej debaty o polityce prorodzinnej. W Polsce rok 2024 przyniósł zaledwie ok. 252 tys. urodzeń i najniższy w historii wskaźnik dzietności, w pobliżu 1,10. To już nie dołek koniunkturalny, ale nowy poziom równowagi.

Najbardziej wymowne są jednak miejsca, w których – jeszcze niedawno – liczby miały wręcz rosnąć zawsze. Egipt pierwszy raz od 2007 r. zszedł poniżej 2 mln urodzeń rocznie. Według CAPMAS w 2024 r. urodziło się 1,97 mln dzieci. To sygnał, że szybkie przejście demograficzne dociera także do Afryki Północnej, choć startowe poziomy dzietności były tam zdecydowanie wyższe.

A Azja Wschodnia? Korea Południowa przez wiele lat miała najniższą dzietność na świecie – 0,72 w 2023 r. – i choć w 2024 r. podniosła się minimalnie do 0,75, wciąż jest to poziom bez precedensu w krajach rozwiniętych. Rząd wydał już setki miliardów dolarów na zachęty, a mimo to społeczne i ekonomiczne realia okazują się silniejsze od transferów.

Co to znaczy dla świata?

Po pierwsze, globalny szczyt ludności może nadejść wcześniej i być niższy, niż wynika z bazowego scenariusza ONZ (ten wciąż „celuje” w połowę lat 2080., na nieco ponad 10 mld).

W 2023 roku dwie trzecie ludności świata żyło w krajach o niższym wskaźniku, w tym większość krajów Azji i Ameryki Łacińskiej:

Dane oparte są na obecnych granicach i obejmują wyłącznie kraje, których populacja w 1950 r. przekraczała milion. Źródło: Wydział Ludnościowy ONZ, Economist.com

Alternatywne zespoły badawcze pokazują scenariusze, w których ludzkość osiąga maksimum już w połowie lat 2060., nie przekraczając 10 mld – a potem zaczyna się długie kurczenie. Różnica między 10,3 mld a 9,7 mld to nie akademicka subtelność. To inny świat gospodarczy, inny układ sił i inne napięcia społeczne.

Po drugie, trend spadkowy przyspiesza w miejscach, w których modele jeszcze niedawno zakładały powolne hamowanie. Bogota i Kolumbia to przykład miejskiego przyspieszenia, gdzie koszty życia, edukacji i pracy wypychają rodzicielstwo na później – często na „nigdy”. Turcja i Meksyk pokazują, że spadki nie są wyłącznie efektem bogactwa – dokonują się także w krajach o średnich dochodach. Chiny z kolei unaoczniają, że gdy społeczeństwo wejdzie w spiralę starzenia, nawet gigantyczne środki nie odwracają trendu zbyt szybko.

Po trzecie, spór nie dotyczy już tego, czy dzietność spadła, tylko jak długo pozostanie niska. Metodologia ONZ – w imię spójności i unikania „zera w dalekiej przyszłości” – przyjmuje, że w krajach o bardzo niskiej dzietności nastąpi stopniowy odwrót ku wyższym poziomom. Ale coraz więcej demografów i instytutów, od Wittgenstein Centre po zespoły publikujące w „The Lancet”, pokazuje równie wiarygodne światy, w których odbicia nie ma lub jest ono słabe i krótkie. Gdyby dzisiejsze tempo spadków utrzymało się o dekadę dłużej, niż zakładają scenariusze miękkiego odbicia, szczyt ludzkości przesunąłby się wyraźnie bliżej, a ścieżka po-szczytowa byłaby znacznie bardziej stroma.

To nie jest wyłącznie problem liczb

Kurczenie populacji oznacza szybsze starzenie, mniejsze zasoby pracy i rosnące obciążenia systemów emerytalno-zdrowotnych. Zmienia też geopolitykę: ciężar urodzeń przesuwa się do Afryki Subsaharyjskiej, podczas gdy Europa, Azja Wschodnia i część Ameryki Łacińskiej będą się kurczyć.

Zmieni się ekonomia miast, popyt na mieszkania, kształt rynków kapitałowych, a nawet infrastruktura edukacyjna – już dziś niektóre kraje sygnalizują, że brakuje noworodków do kształcenia przyszłych lekarzy czy nauczycieli. ONZ pozostaje ostrożne, ale samo w 2024 r. przyznało, że światowy szczyt ludności nastąpi prawdopodobnie nieco wcześniej niż zakładano kilka lat temu.

Czy da się to odwrócić? Doświadczenia łączą się w jeden wniosek: polityka finansowych bodźców ma ograniczony efekt, jeśli nie towarzyszy jej tani i dostępny żłobek, elastyczna praca, stabilne najmy, prostsze ścieżki karier dla kobiet i mężczyzn-rodziców, a także realne obniżenie kosztu mieszkania. Stąd francuska debata o réarmement démographique, miliardowe programy Korei, czy polskie dyskusje o mieszkaniówce – wszystkie krążą wokół tego samego zestawu barier. Bez ich przełamania odbicia w liczbie urodzeń nie widać, a jeśli nastąpi, to raczej jest symboliczne niż trwałe.

Impulsów do oswojenia „świata po szczycie ludności” jest jednak sporo. Migracja stanie się kluczowym narzędziem łagodzenia niedoborów pracy i nierównomiernego starzenia. Automatyzacja i AI – odpowiednio wdrożone – mogą podnosić produktywność przy mniejszej liczbie rąk. Mniejsze roczniki to też potencjalnie niższa presja na środowisko, jeśli równolegle będziemy mądrzej konsumować i szybciej dekarbonizować. Żaden z tych elementów nie jest jednak srebrną kulą. Wspólnym mianownikiem skutecznych strategii jest wiarygodność i przewidywalność: polityka rodzinna i mieszkaniowa, którą da się planować na dekady, a nie na cykl wyborczy.

Kiedy więc ludzkość zacznie się kurczyć? Wersja z urzędu mówi: w połowie lat 2080., powyżej 10 mld. Wersja ostrzejsza, ale dobrze ugruntowana w literaturze naukowej: być może już w połowie lat 2060., nigdy nie przekraczając 10 mld. Coraz więcej danych z Turcji, Kolumbii, Meksyku, Chin, Francji czy Polski każe traktować tę drugą ścieżkę serio – bo właśnie tak wygląda nowa, globalna arytmetyka życia rodzinnego.

Czytaj też: Pokolenie Z: od biurka do pracy fizycznej z obawy przed AI? Nowy trend na rynku pracy

REKLAMA