Amerykańskie średnie firmy znikają. Co to oznacza dla biznesu – i czy grozi to też Polsce

Amerykańskie średnie firmy znikają. Co to oznacza dla biznesu – i czy grozi to też Polsce Amerykańskie średnie firmy znikają. Co to oznacza dla biznesu – i czy grozi to też Polsce

W amerykańskiej gospodarce dzieje się coś pozornie sprzecznego. Z jednej strony trwa boom na przedsiębiorczość. Od 2021 do 2024 r. Amerykanie złożyli 21 milionów wniosków o założenie firmy. Z drugiej – liczba firm średniej wielkości zaczęła się kurczyć. Przedsiębiorstwa zatrudniające od 100 do 499 pracowników stanowią już mniej niż 1% wszystkich firm w USA. W grupie 250–499 pracowników ich liczba spadła zaś od 2020 r. o 22,5%. To już nie drobna korekta, ale strukturalna zmiana w całym ekosystemie biznesu. Dlaczego tak jest?

Badania ekonomistów z Fed, Wharton, amerykańskiego Census Bureau i Uniwersytetu Maryland pokazują, że w ostatnich dekadach spadł odsetek firm wysokiego wzrostu, czyli takich, które zwiększają zatrudnienie o co najmniej 20% rocznie przez trzy lata z rzędu. Najmocniej ten spadek widać właśnie wśród firm średniej wielkości. W 2020 r. tylko 2,8% z nich spełniało kryteria high-growth.

Co istotne, nie chodzi o to, że średnie firmy masowo sobie nie radzą. Dane z National Center for the Middle Market pokazują wręcz, że odsetek podmiotów raportujących wzrost przychodów rok do roku w ostatnich latach rósł. Problem leży gdzie indziej.

Średnie firmy są mniej produktywne

Średnie organizacje są zwykle mniej produktywne niż duże korporacje, rzadziej inwestują w drogie technologie i mają słabszy dostęp do finansowania. Duży koncern może pozwolić sobie na zaawansowaną automatyzację, systemy AI, rozbudowane zespoły ds. danych, a średnia firma, licząca 150–300 osób, już niekoniecznie.

Do tego dochodzi przyspieszenie cykli produktowych. Jeszcze niedawno firma mogła budować pozycję na jednym rozwiązaniu przez 5–7 lat. Dziś w wielu branżach trzeba dostosować produkt lub usługę co 2–3 lata. Średnia firma jest na tyle duża, że każde takie dostosowanie kosztuje ją coraz więcej, ale wciąż zbyt mała, by rozłożyć ryzyko i koszty tak szeroko, jak globalny gigant.

Jest jeszcze jeden czynnik, który w USA dosłownie wysysa firmy ze środka rynku. To prywatny kapitał. Na rynku jest dziś około biliona dolarów środków private equity szukających możliwości ulokowania w zyskownych firmach, które mogą stać się platformami do budowy dużych grup poprzez przejęcia kolejnych podmiotów.

W wielu rozdrobnionych branżach – od kręgielni, przez usługi weterynaryjne, po domy pogrzebowe – fundusze private equity realizują strategię roll-up. Co to znaczy? Budują duże struktury poprzez skupowanie mniejszych firm i łączenie ich w jedną sieć. Właściciel średniego, dobrze zarabiającego biznesu staje się idealnym celem przejęcia. Ceny sprzedaży są atrakcyjne, bo pieniędzy w funduszach jest dużo. W dodatku, w przeciwieństwie do klasycznego wizerunku wrogiego przejęcia, roll-upy w usługach zwykle nie polegają na wycinaniu kosztów do kości, lecz na budowaniu skali, wspólnych zakupach, wspólnym marketingu i mocniejszej pozycji negocjacyjnej.

Dla właściciela niezależnej firmy pojawia się więc dylemat strategiczny: zostać samemu w branży, w której konkurenci rosną dzięki ogromnej dźwigni finansowej, czy dołączyć do większego gracza? W efekcie wielu przedsiębiorców woli sprzedać biznes, niż walczyć samotnie.

Ziemia niczyja, czyli średni biznes

Właśnie na tym tle Doug Tatum wprowadził pojęcie ziemi niczyjej – momentu, w którym firma jest już zbyt duża, by działać jak typowy mały biznes, ale wciąż zbyt mała, by funkcjonować jak duża korporacja. W takim scenariuszu rosną koszty profesjonalizacji (procesy, systemy, menedżerowie, compliance), a marże spadają. Sprzedaż do większej struktury staje się prostym rozwiązaniem tego napięcia.

Konsekwencja tego trendu jest głębsza niż sama zmiana statystyk. Klasyczna ścieżka rozwoju – od małej firmy, przez średnią, do dużej – staje się coraz rzadsza.

Coraz częściej mamy dwa typy podmiotów: bardzo duże, dobrze finansowane organizacje, które kupują innych, oraz mniejsze firmy, które od początku budowane są tak, by ładnie wyglądać w decku inwestycyjnym i docelowo zostać sprzedane.

Jeśli średnich firm jest mniej, gospodarka traci ważny segment, czyli podmioty na tyle duże, by eksperymentować, wejść na rynki zagraniczne, rozwijać specjalistyczne kompetencje, a jednocześnie wciąż elastyczne i blisko klienta. To właśnie z tej warstwy często wyrastają przyszli liderzy branż, którzy nie tylko wprowadzają innowacje, ale też stabilizują lokalne rynki pracy.

Czy podobny scenariusz grozi Polsce?

Polska gospodarka już dziś ma kształt, który trochę przypomina amerykański znikający środek, choć z innych powodów. Według raportu PARP udział średnich firm w strukturze przedsiębiorstw wynosi zaledwie ok. 0,6%, czyli ok. 14,6 tys. podmiotów. Małe firmy to 2,1%, a duże to 0,2%, co oznacza, że reszta – ponad 97% – to mikroprzedsiębiorstwa.

Jednocześnie sektor MŚP jako całość ma się w Polsce, na razie, całkiem dobrze. Z danych zebranych w najnowszych raportach wynika, że małe i średnie firmy odpowiadają za około 46,6% polskiego PKB, a cały sektor przedsiębiorstw za 74,1%. Mikroprzedsiębiorstwa stanowią aż 97,2% wszystkich podmiotów i generują największy udział wartości dodanej w całym sektorze MŚP.

Przy tym długookresowo liczba firm rośnie, choć ostatnie lata przyniosły turbulencje. Raport PARP odnotował, że w 2023 r. po raz kolejny liczba aktywnych firm spadła w porównaniu z rokiem poprzednim – o 1,8%, czyli ponad 42 tys., co wiąże się m.in. z kosztami energii, inflacją i zmianami podatkowymi.

Z kolei dane medialne mówią o rekordowej liczbie likwidacji firm w 2023 r. – około 220 tys. zamkniętych działalności, o 10 tys. więcej niż rok wcześniej.

Największym polskim wyzwaniem nie jest jednak samo znikanie średnich firm, ale to, że w ogóle powstaje ich za mało. OECD w raporcie o powiązaniach między FDI i MŚP zwraca uwagę, że polska gospodarka ma bardzo wysoki udział mikrofirm, podczas gdy przedsiębiorstwa średniej wielkości są niedoreprezentowane. Autorzy wprost wskazują na bariery skalowania, niższą innowacyjność niż średnia UE i ograniczony udział MŚP w sektorach wysokich technologii.

Innymi słowy: w Polsce „środek” rynku jest węższy niż mógłby być. Ryzyko polega na tym, że jeśli pojawi się u nas silniejsza fala konsolidacji i wykupów, to tej cienkiej warstwy średnich firm może zostać jeszcze mniej.

Konsolidacja po polsku – gdzie już widać efekt roll-upu

Choć skala konsolidacji nie jest jeszcze tak dramatyczna jak w USA, podobne zjawiska są widoczne w Polsce w kilku segmentach. Na rynku usług weterynaryjnych od kilku lat obserwujemy proces „korporatyzacji”, gdzie właściciele lecznic dla zwierząt coraz częściej sprzedają swoje praktyki większym sieciom, w których inwestują globalne firmy i fundusze private equity.

Jeszcze wyraźniej widać to w ochronie zdrowia. Fundusze private equity odgrywały ważną rolę w konsolidacji sieci LuxMed, a kolejne projekty inwestycyjne, jak przedsięwzięcia Enterprise Investors, są wprost opisane jako budowa większych grup poprzez przejmowanie lokalnych przychodni i poradni ambulatoryjnych.

Podobne procesy trwają w segmentach takich jak prywatna stomatologia, sieci fitness, usługi beauty czy części handlu detalicznego.

W takich branżach scenariusz może być podobny jak w USA. Średnia, dobrze funkcjonująca firma usługowa staje się łakomym kąskiem dla funduszu budującego sieć. Właściciel zderza się z dużym kapitałem po stronie konkurentów i musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będzie w stanie samodzielnie inwestować w technologie, marketing i rozwój, czy lepiej sprzedać biznes i stać się częścią większej struktury.

Co może nas odróżniać od USA

Polski kontekst jest jednak inny niż amerykański w kilku ważnych punktach.

  1. Sektor MŚP – w tym średnie firmy – jest mocno wspierany środkami unijnymi i krajowymi programami, od dotacji inwestycyjnych po granty na cyfryzację, innowacje i ekspansję zagraniczną. To nie usuwa wszystkich barier, ale tworzy dodatkową ścieżkę wzrostu, której amerykańskie firmy nie mają w takiej formie.
  2. Duża część konsolidacji odbywa się dziś w Polsce w obszarach, gdzie rozdrobnienie było bardzo duże, a standardy usług zróżnicowane. W takich przypadkach powstanie większej sieci może poprawić jakość, standaryzację i dostępność usług – o ile inwestor nie traktuje firmy wyłącznie jak źródła krótkoterminowego zysku.
  3. Polskie firmy wciąż nadrabiają zaległości w zakresie innowacyjności i umiędzynarodowienia. Gdy dla amerykańskich przedsiębiorców sprzedaż do funduszu jest często wisienką na torcie wieloletniego wzrostu, u nas bywa pierwszym poważnym zastrzykiem kapitału i profesjonalizacji, pozwalającym wskoczyć na wyższy poziom.

Ryzyko polega na tym, żeby nie poprzestać na tym „pierwszym poziomie” i nie zbudować całego modelu gospodarki wyłącznie na firmach powstających po to, by zostać przejętymi.

Z perspektywy polityki gospodarczej wyzwanie brzmi: jak zmniejszyć bariery skalowania tak, aby z miliona mikrofirm wyrastało więcej firm średnich, a te już istniejące miały motywację, by rosnąć, a nie tylko szykować się do sprzedaży? OECD wskazuje tu na trzy obszary: poprawę dostępu MŚP do finansowania rozwojowego, zwiększenie ich udziału w sektorach wysokich technologii i podniesienie aktywności innowacyjnej do poziomu zbliżonego do średniej UE.

Czy więc średnie firmy w Polsce nagle znikną tak jak w Stanach? Bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym stają się rzadkim, strategicznym zasobem, o który konkurują duzi inwestorzy – a jednocześnie pozostaje zbyt mało kanałów, by mikro i małe firmy przekształcały się w niezależnych średniaków. To nie musi być katastrofa, jeśli konsolidacja będzie łączyć się z faktyczną poprawą jakości usług i inwestycjami w rozwój. Ale jeśli pozwolimy, by środek rynku kurczył się wyłącznie przez sprzedaż do większych graczy, bez równoległego budowania nowych, ambitnych firm średniej wielkości, za kilka lat możemy odkryć, że w polskiej gospodarce coraz trudniej znaleźć przedsiębiorstwa, które naprawdę dojrzewały.

REKLAMA